Źródło: Ecosophia John Michael Greer
Od tłumacza
John Michael Greer jest autorem interesującym nie tylko dzięki synkretyzmowi i erudycji, ale też dzięki programowej kontrowersyjności. Jak pisze w poniższym tekście „Od lat zwykłem sprawdzać swoje rozumowanie, jeśli nie spotyka się z mniej więcej taką samą liczbą ostrych potępień z obu stron.” Nie jest to tania kontrowersyjność. Jest bystrym obserwatorem i kompetentnym analitykiem, nie stroniącym od erudycyjnych popisów, ale zawsze opartych na danych. Dość powiedzieć, że jego książki zyskały renomę „bardzo dobrych, choć nieco zbyt intelektualnych jak na potrzeby amerykańskiego czytelnika”. Być może stąd bierze się jego nieco sarkastyczna retoryka.
Łyżeczką dziegciu może być dla nas jego wyraźny US-centryzm i całkowite zanurzenie się w kulturze kapitalizmu. Oczekiwanie od Greera krytyki kapitalizmu jako takiego byłoby jak oczekiwanie od ryby krytyki istnienia wody. Nie przeszkadza mu to jednak celnie punktować poszczególnych objawów zła i proponować sensownych kierunków działania w ramach przyjętych reguł gry.
Niestety, w miarę jak coraz jaśniej widać systemowe powody Wszechkryzysu, Greera perspektywa jawi się jako samoograniczająca. Znakomicie pokazuje to porównanie cokolwiek naiwnej konkluzji poniższego tekstu z perspektywą „Faszyzmu dni ostatecznych”.
Niemniej Greera warto czytać (i tłumaczyć), zarówno w ramach walki z hipernormalizacją, jak i poszukiwania nowych sojuszy, do czego w swoim tekście wzywają Naomi Klein i Astra Taylor.
Żyjemy w środowisku politycznym charakteryzującym się silną polaryzacją, w którym większość ludzi zakłada, że jeśli nie jesteś całkowicie po jednej stronie, to musisz być całkowicie po drugiej. Jest to główna przyczyna zbiorowej głupoty, która dotyka dzisiejszy świat, ponieważ przeciwieństwem jednego złego pomysłu jest zazwyczaj inny zły pomysł.
Ja – cóż, zrzućcie to na mój autyzm, ale nie mam nic przeciwko obrażaniu obu stron. Od lat zwykłem podejrzliwie sprawdzać swoje rozumowanie, jeśli nie spotyka się z mniej więcej taką samą liczbą ostrych potępień z obu stron.
Dwa tygodnie temu (https://www.ecosophia.net/the-fall-and-rise-of-peak-oil/) omówiliśmy jeden przykład wspomnianej polaryzacji: zaiste dziwną krótkowzroczność zbiorowej wyobraźni, która uniemożliwia tak wielu ludziom dostrzeżenie, że nieustanny postęp i katastrofa z dnia na dzień nie są jedynymi możliwymi scenariuszami przyszłości. Dziś zajmiemy się innym przykładem. Tak, nadszedł czas, aby ponownie przyjrzeć się globalnej zmianie klimatu.
Bez wątpienia istnieją łagodne, niekonfrontacyjne sposoby poruszenia tej kwestii. Jestem jednak w nastroju do prowokacji, więc proponuję przejść od razu do dyskusji na temat trzech rzeczy, w których obie strony są całkowicie w błędzie. (Lista mogłaby być znacznie dłuższa po obu stronach, ale trzy punkty dla każdej wystarczą). Kiedy to zrobimy, znacznie łatwiej będzie nam porozmawiać o dwóch rzeczach. Pierwsza to pytanie, dlaczego ponad trzydzieści lat po tym, jak zmiany klimatyczne zaczęły pojawiać się na pierwszych stronach gazet, nie podjęto żadnych działań, aby je powstrzymać lub choćby spowolnić. Druga to analiza tego, w jakim kierunku zmierza klimat. Na każde z tych pytań istnieje prosta odpowiedź, ale żadna z nich nie jest możliwa do wyobrażenia z perspektywy żadnej z dwóch skrajnych pozycji, które są obecnie modne.
Zacznijmy od konserwatywnego końca spektrum. Dogmatem propagowanym przez potężne korporacje i entuzjastycznie popieranym przez aktywistów obywatelskich zarówno w sieci, jak i poza nią, jest twierdzenie, że zmiany klimatyczne nie zachodzą, że nie są spowodowane przez antropogeniczne emisje CO2 i że w ogóle nie stanowią problemu. Jeśli przypomina to Wam stwierdzenie Barta Simpsona „Nie zrobiłem tego, nikt mnie nie widział, nie możesz niczego udowodnić”, to proszę mi wierzyć, nie jesteście osamotnieni. Omówmy więc rzeczywistość, jedna teza po drugiej.
1. Globalny klimat się zmienia. Każdy, kto uprawia ogród w wschodniej części Ameryki Północnej, wie z własnego doświadczenia, że to prawda. Wiele obszarów w całym regionie kontynentalnym stało się w ciągu ostatnich trzech kwartałów o dwa stopnie cieplejszych według klasyfikacji klimatycznej USDA. Strefy te nie są przypisane arbitralnie; są one określane na podstawie twardych i bieżących danych, takich jak daty pierwszych i ostatnich przymrozków, i przesuwają się powoli, nierównomiernie, ale nieubłaganie na północ. Tutaj, w południowej części Nowej Anglii, mam miejsce w pierwszym rzędzie, aby obserwować jeden z aspektów tych zmian. Czy wyrażenie „zima w Nowej Anglii” kojarzy się Wam, drodzy czytelnicy, z łagodnymi temperaturami, dużą ilością słońca i większą ilością deszczu niż śniegu? Z pewnością nie tak kiedyś to rozumiano, ale obecnie znacznie częściej tak właśnie jest. W tym roku, podobnie jak w zeszłym, pierwsze ciepłe dni nadeszły już w lutym. Gdybyś w Boże Narodzenie próbował pędzić przez śnieg w otwartymi saniami w zaprzęgu, tak jak robiono to tu sto lat temu, miałbyś nie lada trudności.
Nie jest to zjawisko charakterystyczne tylko dla Nowej Anglii. Kilka miesięcy temu osoby śledzące globalną pogodę z zapartym tchem śledziły wiadomości o ulewnych deszczach, które spadły na większość południowej Sahary, w miarę jak pas monsunowy przesuwał się na północ. Niedawno podobna sytuacja miała miejsce na suchych terenach środkowej Australii, gdzie ulewne deszcze w górach Queensland spowodowały wylanie jeziora Eyre. Tymczasem południowa Europa została dotknięta suszą, ponieważ Sahara przesuwa się nad basen Morza Śródziemnego i wyciąga swoje macki do Hiszpanii, południowej Francji i Włoch.
Znaczące jest to, że jedynym argumentem konserwatystów próbujących podważyć te zachodzące zmiany jest wskazanie na kilka odosobnionych faktów, które wydają się świadczyć o czymś przeciwnym, i upieranie się, że dowodzi to, iż nigdzie nic się nie zmienia. Obecnie najpopularniejszym argumentem jest fakt, że w ciągu ostatnich kilku lat pokrywa lodowa Antarktydy gwałtownie wzrosła z powodu zwiększonych opadów. Jeśli wiesz cokolwiek o tym, jak działa atmosfera, to wiesz, że zwiększone opady na biegunach są ogromnym sygnałem alarmowym. Od tysięcy lat atmosfera po obu stronach równika jest podzielona na trzy pasma, z których każde ma swój własny wzór cyrkulacji powietrza, a jednym z rezultatów tego zjawiska jest bardzo mała ilość opadów na biegunach.
Jeśli chodzi o roczne opady, Antarktyda jest w rzeczywistości pustynią, podobnie jak Grenlandia. Co więcej, obie te wyspy były pustyniami. W ostatnich dziesięcioleciach na Grenlandii latem pada deszcz – zastanów się nad tym przez chwilę – a teraz również na Antarktydzie występują zwiększone opady: na razie śnieg. Wszystko to zapowiada ogromną zmianę globalnego klimatu, której żadna ze stron wojny klimatycznej nie wydaje się brać pod uwagę. (Wrócimy do tego w odpowiednim czasie).
2. Zanieczyszczenie spowodowane przez człowieka wpływa na klimat. Próby zaprzeczenia temu są po prostu manipulacją. Fizyka procesu, w którym CO2 zwiększa zdolność atmosfery do zatrzymywania ciepła, jest dobrze znana od około półtora wieku. Niewielka ilość CO2 w atmosferze nie pozbawia jej tego działania – istnieje wiele substancji chemicznych, które mogą mieć drastyczny wpływ na organizm, jeśli występują we krwi w stężeniach rzędu części na milion. Jeśli chodzi o argumenty, że wzrost temperatury w prehistorii nastąpił przed wzrostem stężenia CO2, a nie po nim, a zatem wzrost stężenia CO2 nie może powodować wzrostu temperatury, to jest to jak twierdzenie, że jeśli niektóre wypadki samochodowe były spowodowane śmiertelnym zawałem serca kierowcy, to wypadek samochodowy bez uprzedniego zawału serca nie może wyrządzić krzywdy.
Wiele czynników może powodować zmiany globalnej temperatury. Jednym z nich są antropogeniczne emisje gazów cieplarnianych. Kilka nagłych skoków temperatury w prehistorii – zjawisko cieplarniane z okresu toarku 183 miliony lat temu w jurze oraz zjawisko cieplarniane z okresu cenomanu i turonu 94 miliony lat temu w kredzie – wydaje się być spowodowane emisjami gazów cieplarnianych. (Współcześni naukowcy upierają się, że były to emisje wulkaniczne; sam zastanawiam się, czy geologiczne ślady tych wydarzeń nie są ostatnimi pozostałościami po dwóch dawno wymarłych inteligentnych gatunkach, które postanowiły spróbować swoich sił – lub innych kończyn – w spalaniu paliw kopalnych). Nie jest więc tak, że gwałtowny wzrost temperatury spowodowany emisjami CO2 nigdy wcześniej nie miał miejsca.
3. Antropogeniczna zmiana klimatu jest źródłem poważnych problemów. W tym miejscu należy postępować ostrożnie, ponieważ lewica równie chętnie wyolbrzymia koszty zmiany klimatu, jak prawica je bagatelizuje. Za chwilę omówimy drugą stronę tego zagadnienia. Na razie należy zauważyć, że coraz bardziej burzliwa i niestabilna pogoda powoduje wzrost kosztów dla gospodarek na całym świecie. Poniższy wykres przedstawia koszty klęsk żywiołowych związanych z pogodą na całym świecie w podziale na lata i rodzaje, w dolarach amerykańskich według aktualnego kursu. Jak widać, w ostatnich latach koszty te gwałtownie wzrosły. Koszty te nie istnieją w próżni – muszą być pokrywane z dochodów z działalności gospodarczej i stanowią coraz większe obciążenie dla światowej gospodarki. Istnieje wiele powodów, dla których sprawy gospodarcze są obecnie w tak złym stanie, ale rosnące koszty katastrof związanych z pogodą nie poprawiają sytuacji.
W tym momencie moi konserwatywni czytelnicy bez wątpienia spoglądają gniewnie na ekrany komputerów i mruczą pod nosem, że rosnące koszty nie oznaczają końca świata, który liberałowie od dziesięcioleci obiecują w tak wielkich słowach. Oczywiście mają rację i w tym momencie kończę ich krytykować i zaczynam podobnie traktować drugą stronę.
Obie strony mają ze sobą więcej wspólnego, niż chcą przyznać. Po raz kolejny mamy do czynienia z dogmatem forsowanym przez potężne korporacje i entuzjastycznie popieranym przez aktywistów obywatelskich w sieci i poza nią. Dogmat ten głosi, że zmiany klimatyczne są kataklizmem, który doprowadzi do końca świata, że nikt na nich nie zyska, a zielona agenda forsowana przez aktywistów klimatycznych i ich korporacyjnych sponsorów z pewnością uratuje świat, jeśli tylko wszyscy inni zamkną się i będą robić to, co im każą.
Po raz kolejny omówimy rzeczywistość krok po kroku.
4. Zmiany klimatyczne nie oznaczają końca świata. Jeśli istnieje jeden retoryczny chwyt, który lewica wykorzystała nie tylko do cna, ale nawet po śmierci i w innych wcieleniach, to jest to twierdzenie, że jeśli ktoś nie zrobi czegoś w sprawie zmian klimatycznych w najbliższym czasie, wszyscy usmażymy się na chrupko w wielkim woku wielkości planety. Ta strategia jest stosowana od tak dawna, że osoby o przeciwnych poglądach lubią wskazywać, ile rzekomych terminów ostatecznych dla przetrwania planety minęło, odkąd po raz pierwszy pojawiły się alarmujące prognozy dotyczące zmian klimatu.
Jeśli masz jakąkolwiek wiedzę na temat paleoklimatologii, wiesz, że całe to twierdzenie jest bzdurą. Dopóki kilka dekad temu nie zaczęły rosnąć globalne temperatury, Ziemia była chłodniejsza niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich 200 milionów lat. W rzeczywistości przez większość historii naszej planety była ona planetą dżungli, z lasami tropikalnymi rozciągającymi się na obszarach, które obecnie zaliczamy do strefy umiarkowanej, bez lodowców, z nielicznymi pustyniami i warunkami półtropikalnymi na biegunach. To właśnie ten klimat, a nie obecna niemal zamarznięta powierzchnia, jest normalnym klimatem Ziemi. Życie kwitło w tych warunkach; porównaj tygrysa z tyranozaurem lub bawoła z brontozaurem, a zobaczysz, jak bardzo skurczyły się i skuliły organizmy żywe w surowych warunkach ostatnich dziesięciu milionów lat.
Jeśli klimat będzie się ocieplał w obecnym tempie, z pewnością nastąpią zakłócenia i zaburzenia, zwłaszcza, ale nie tylko, w cywilizacji ludzkiej. Poziom mórz podniesie się, pasma opadów przesuną się, delikatne gatunki wyspecjalizowane wymrą i zostaną zastąpione przez gatunki bardziej odporne i elastyczne, i tak dalej. Nic z tego nie usprawiedliwia jednak paniki i apokaliptycznych przepowiedni, których przykładem jest książka Marka Lynasa z 2007 roku pt. „Six Degrees” („Sześć stopni”), powtarzane od dziesięcioleci przez polityków i media.
5. Zmiany klimatyczne mają zarówno zwycięzców, jak i przegranych. W ostatnich latach Rosja miała największe zbiory zbóż w swojej długiej historii. Dlaczego? Największym ograniczeniem dla upraw pszenicy w Rosji nie jest gleba – Rosja ma jedne z najlepszych gleb na świecie – ani woda, ale długość sezonu wegetacyjnego, który w większości kraju jest skrócony z powodu bardzo zimnego klimatu. Wraz z przesunięciem stref uprawnych na północ w wyniku zmian klimatycznych, rosyjskie gospodarstwa rolne zbierają kolejne rekordowe plony. Było to poważną wadą dla NATO, które nie spodziewało się, że ogromny eksport rosyjskiej pszenicy pomoże sfinansować czołgi, pociski i drony na wojnę w Ukrainie, ale stanowiło ogromną korzyść dla Afryki i wielu innych krajów, gdzie niedożywienie jest poważnym problemem, a tania rosyjska pszenica jest obecnie jeszcze bardziej pożądana niż zwykle. Wyobraźmy sobie teraz, co się zmieni, gdy sytuacja ta będzie się powtarzać co roku na Saharze i innych pasach pustynnych na tej samej szerokości geograficznej. Wspomniane wcześniej ulewne deszcze w południowej części Sahary są zwiastunem jeszcze większej zmiany na lepsze. Jeszcze 4000 lat temu, zanim globalne ochłodzenie spowodowało przesunięcie pasa monsunowego zbyt daleko na południe, martwe pustynie Sahary, Półwyspu Arabskiego i północno-zachodnich Indii były trawiastymi terenami nawadnianymi przez obfite deszcze. Wraz z ociepleniem klimatu zbliżamy się do punktu, w którym proces ten ulegnie odwróceniu. Wyobraźmy sobie przez chwilę, co będzie oznaczać, gdy kraje takie jak Mali, Niger i Czad, obecnie należące do najbiedniejszych i najbardziej jałowych krajów świata, staną się spichlerzem Afryki.
Nie oznacza to, że wszyscy skorzystają na zmianach klimatu. Nie ulega wątpliwości, że koszty związane ze zmianami klimatu są już wysokie i będą jeszcze znacznie wzrosnąć. Całe narody zostaną zdewastowane przez zmiany, tak samo jak całe narody skorzystają na nich. Nie usprawiedliwia to jednak twierdzenia lewicy, że zmiany klimatyczne szkodzą wszystkim i wszędzie.
6: Środki wprowadzane w imię zmian klimatycznych nie spowalniają zmian klimatycznych i nigdy nie miały tego na celu. Najlepszym punktem wyjścia jest znany wykres poniżej, który pokazuje wzrost stężenia CO2 w atmosferze w ciągu ostatniego półwiecza. Mniej więcej w połowie tego wykresu kraje uprzemysłowione zaczęły wprowadzać uciążliwe regulacje i finansować niezwykle kosztowne projekty związane z zieloną energią, które miały rzekomo powstrzymać zmiany klimatyczne. Czy widzisz choćby najmniejszy znak, że którekolwiek z tych działań przyniosło efekt? Ja też nie.
Co jest jeszcze bardziej uderzające, istnieją środki, które mogłyby znacznie ograniczyć globalną emisję dwutlenku węgla. Były one szczegółowo omawiane już w latach 70. XX wieku, a kiedy obecna fala aktywizmu klimatycznego zaczęła otrzymywać ogromne fundusze od korporacji, niektórzy z nas zadbali o to, aby były one szeroko omawiane w dyskusjach internetowych i na konferencjach poświęconych szczytowi wydobycia ropy naftowej. Kilka rzeczy odróżniało je od środków, które ostatecznie zostały przyjęte, ale dwie różnice były szczególnie uderzające.
Pierwsza różnica polegała na tym, że wszystkie skupiały się na efektywnym wykorzystaniu energii. Na przykład większość budynków mieszkalnych w krajach uprzemysłowionych jest fatalnie ocieplona i traci ciepło jak sito. Za ułamek pieniędzy, które przeznaczono na morskie turbiny wiatrowe, Stany Zjednoczone mogłyby przyznać dotacje właścicielom domów i mieszkań na lepszą izolację i termomodernizację budynków mieszkalnych, co pozwoliłoby znacznie ograniczyć zużycie energii bez najmniejszego pogorszenia jakości życia. Druga różnica polegała na tym, że wszystkie projekty, które mieliśmy na myśli, zwiększały odporność jednostek, rodzin i społeczności. Na przykład opisane powyżej dotacje stworzyłyby setki tysięcy miejsc pracy dla klasy robotniczej, a dzięki tej pracy mieszkańcy całego kraju mogliby łatwiej przetrwać zmiany klimatyczne.
Wszystko to zostało wówczas szczegółowo omówione. Żaden z tych projektów nie został przyjęty przez rząd i korporacje, które przejęły sprawę zmian klimatycznych i zamieniły ją w pretekst do wprowadzenia wielu gigantycznych, kosztownych i nieskutecznych sztuczek. Nie sądzę, aby był to przypadek, ponieważ odzwierciedla to sposób myślenia, który w ostatnich dziesięcioleciach stał się powszechny w całym uprzemysłowionym świecie.
Większość ludzi w Stanach Zjednoczonych zna gorzki żart o lekarzu, który mówi: „Wyleczony pacjent to stracony klient”. Nie jestem pewien, ile osób zdaje sobie sprawę, że to nie jest żart. Nazywa się to modelem zarządzania chorobami i reguluje opiekę medyczną w Stanach Zjednoczonych oraz w coraz większej liczbie innych krajów. Model zarządzania chorobami jest całkowicie zorientowany na maksymalizację zysków przemysłu medycznego i farmaceutycznego, bez względu na wpływ na samych pacjentów. W ten sposób odchodzi od idei leczenia ludzi z chorób. Zamiast tego celem jest utrzymanie ludzi w stanie wystarczająco chorym, aby musieli nadal korzystać z opieki medycznej, ale nie na tyle chorym, aby stracili ubezpieczenie zdrowotne i wypadli z systemu.
Większość z nas widziała to w praktyce w swoim życiu lub w życiu rodziny lub przyjaciół. Na przykład moja przyjaciółka przez wiele lat cierpiała na ciężką astmę. Jej lekarz przepisał jej leki i inhalatory, które nie zapobiegały jednak kilkukrotnym w ciągu roku nagłym wizytom w szpitalu, gdy drogi oddechowe zamykały się. Pewnego dnia przeczytała, że niektóre przypadki tego rodzaju są spowodowane alergią na pszenicę. Wyeliminowała pszenicę z diety i po raz pierwszy od wielu lat astma ustąpiła. Podekscytowana tym odkryciem, poszła do lekarza, ale okazało się, że ten wiedział o roli alergii na pszenicę w astmie. „Dlaczego mi pan nie powiedział?” – zapytała moja przyjaciółka. „Wolimy leczyć to lekami” – odpowiedział lekarz. Chciałbym zasugerować, że podobny sposób myślenia leży u podstaw większości oficjalnych reakcji na kryzysy w dzisiejszym świecie.
Nazwijmy to modelem zarządzania przez kryzys. Podobnie jak w przypadku modelu zarządzania chorobami, nie ma on na celu rozwiązania problemów, ale ich wykorzystanie: wykorzystanie każdego kryzysu, prawdziwego lub wykreowanego, aby ludzie stali się bardziej przerażeni, bezbronni i zależni, tak aby można było wywrzeć na nich presję i zmusić do zaakceptowania coraz bardziej uciążliwych ograniczeń i kosztów z korzyścią dla rządzącego nimi systemu korporacyjno-biurokratycznego. Stalinowskie fantazje rozpowszechniane przez przepłacanych i pozbawionych talentu intelektualistów z WEF i podobnych instytucji są tylko najbardziej jaskrawymi przykładami szerszego zjawiska.
Myślę, że potrzeba czegoś takiego, aby zrozumieć dziwny rozdźwięk między głośną retoryką zbliżającej się zagłady, którą tak swobodnie rozpowszechniają celebryci zajmujący się zmianami klimatycznymi, a fantastyczną emisją dwutlenku węgla wynikającą z ich własnego stylu życia.
Gdyby naprawdę wierzyli, że życie na Ziemi jest zagrożone przez zmiany klimatyczne, trudno uwierzyć, że nadal prowadziliby absurdalnie ekstrawaganckie życie, pozostawiając ślad węglowy większy niż średniej wielkości indonezyjskie miasto; nawet hipokryzja ma swoje granice. Ich zachowanie ma dla mnie sens tylko wtedy, gdy doskonale wiedzą, że przetrwanie planety nie jest w rzeczywistości zagrożone.
Trudność obu modeli zarządzania polega jednak na tym, że prędzej czy później wykorzystywani frajerzy zorientują się, jakie są prawdziwe zasady gry. Dlatego tak wielu Amerykanów uważa obecnie za oczywiste, że ich lekarze ich okłamują, dlatego alternatywna opieka zdrowotna jest tu tak popularna i dlatego ziołolecznictwo i inne formy samoleczenia stają się szczególnie powszechne. Podobnie, właśnie dlatego tak mało uwagi przyciągają już krzykliwe oświadczenia aktywistów zajmujących się zmianami klimatycznymi. Dla większości ludzi stało się jasne, że coś jest nie tak z rozpowszechnianymi twierdzeniami i dlatego tak wielu zareagowało, zwracając się ku trzem pierwszym błędnym przekonaniom, które omówiłem tutaj.
Oczywiście w obu przypadkach są też minusy. Ludzie, którzy nie chcą iść do lekarza, mogą umrzeć wcześniej niż w innym przypadku, na jakąś chorobę, którą lekarz mógłby wykryć i wyleczyć – choć trzeba przyznać, że mogą też uniknąć skutków ubocznych leków i nieudanych zabiegów medycznych, które obecnie przedwcześnie kończą życie tak wielu osób. Podobnie, ponieważ klimat naprawdę się zmienia, koszty rosną, ale koniec świata nadal nie nadchodzi, wiele osób po obu stronach debaty prawdopodobnie zostanie zaskoczonych przez rozwój wydarzeń. W pierwszej połowie przyszłego miesiąca będę miał przerwę, ale kiedy wrócę, porozmawiamy o tym, dokąd zmierza klimat i co to oznacza dla naszej przyszłości.
Dyskusja